Blog podróżniczy Sierra Nevada na snowboard

BLOG W TEMACIE

PODRÓŻE - ŻEGLARSTWO - KAITY - SURFING - JEDZENIE - WINO

GRENADA


Wieczór z tapasami


Zaczęliśmy na placu Del Humilladero nad rzeką w Centrum. Ponieważ byliśmy już na nogach dłuższą chwile, zdecydowaliśmy od razu wejść do jakiegoś tapas baru. Idąc od placu ulicą Carrera de la Virgen, której środkiem przebiega przyjemny deptak. Po lewej stronie prawie od razu trafiliśmy na perełkę. Jeden z najstarszych tapas barów w Grenadzie o nazwie Granados, czyli coś jak Grenadyjczyk.


tapas bar Granados

Tutaj po raz pierwszy spróbowałem przyrumieniony kawałek bagietki z murcillą (czyt. murciją) hiszpańską kaszanką. Przyprawione to było w boski sposób - na słodko i ostro wyczuwalny wyraźnie był chyba anyż, cynamon, kmin rzymski, miód i ostra papryczka. Posypane na dodatek jeszcze orzeszkami pinii.


tapas bar Granados


Granados - Skrzyżowanie Carrera de la Virgen i Calle puente de la Virgen. Virgen to dziewica. Zauważyłem że oni tu mają lekkiego bzika na punkcie świętej dziewicy i wiele miejsc nosi nazwę odnoszącą się do niej.


tapas bar Granados

Dalej szliśmy sobie gdzieś prosto potem w prawo. Wieczór był piękny i naprawdę po kilku przecznicach wąskich uliczek straciłem rachubę. Tego wieczoru byliśmy jeszcze w dwóch tapas barach ale umiejscowienie ich jest dla mnie tajemnicą. Pamiętam jednak że w drugim jako podano nam pyszną Jamon Iberico do miejscowego wina z Grenady. To wino to także dla mnie odkrycie (od teraz zawsze staraliśmy się brać vino de Granada i tylko w jednym przypadku zdarzyło się że było trochę słabsze).



Musicie wiedzieć że Grenada jest ostatnim miejscem w Hiszpanii gdzie kultywowana jest tradycja darmowego tapasa do kieliszka wina. Tak tak zupełnie za free. Dodam że dopytywanie się czy aby na pewno tapas jest darmowy jest mocno obciachowe. No cóż trochę obciachu narobiliśmy ale już drugiego dnia zorientowaliśmy się w tym i staraliśmy się akceptować przynoszone rarytasy ze znudzoną miną oczywistości, godną miejscowych.


Drugiego dnia zaczęliśmy kawką na małym placyku - Plaza de la Romanilla, tuż obok katedry



Było piękne słoneczne popołudnie. Żadnej chmurki na niebie czyli prawie jak co dzień. Mimo (przypomnę) stycznia, siedzieliśmy przy stolikach na zewnątrz i grzaliśmy się w słońcu. Do pary siedzącej nieopodal przypętali się mariachi i zasuwali na gitarkach jakieś miłosne flamenko. Lekko już podchmieleni ale ich bezdyskusyjne umiejętności nie cierpiały a może nawet przeciwnie. W końcu Andaluzja to kolebka gitary i naprawdę to było słychać. Póżniej przenieśli się dalej ale nawet z kilku przecznic nadal ich śpiew i dzwięki niosły się echem, nadając temu popołudniowi pięknego klimatu. Barman w środku kafejki jeszcze chwile podśpiewywał zasłyszany od mariachich refren „el amor es como una ruleta” a my ruszyliśmy w kierunku dzielnicy arabskiej Albaicin.



Przeszliśmy przez dużą Gran Via de Colon i weszliśmy w uliczkę Carcel baja. Po chwili zaczęło się. Uliczka pięła się w górę i jeszcze zwęziła się. Zdobienia i styl zmienił się we wzorzysto-zawijasowo-arabski. Pojawiły się sklepiki oferujące pamiątki i badziewie ale też w stylu arabskim więc w sumie fajnie się w ten klimat wpisujące. Kawałek dalej wprost na ulicy artyści sprzedawali obrazki i inne rękodzieło. Musze powiedzieć ,że jednak wyroby te były o dużą klasę wyżej niż to co oferują nasi Polscy starówkowi malarze. Może nie był to szczyt artyzmu ale większa część baardzo daleka od kiczu nie mówiąc różnorodności stylów. Nawet kupiłem małe ręcznie malowane obrazki od dwóch studentek grenadyjskiej szkoły sztuk pięknych.


No ale wracając do głównego wątku Wina i tapasów. Siedliśmy w jednej z tych uliczek w Taberna 22 na malutkim tarasiku grzejąc się w chylącym się ku zachodowi ale jeszcze gorącym słońcu. Tapasik był nawet trochę klimacie arabskim a wino wyśmienite.



Idąc dalej w górę zaglądaliśmy w uliczki idące w prawo w poszukiwaniu tego widoku.



Alhambra nawet z daleka wygląda imponująco. W końcu dotarliśmy do małego parku z pięknym widokiem na góry. Wszyscy a na pewno większość osób w tym parku paliła zielsko więc nie zabawiliśmy tam długo.



Poszliśmy tym razem w lewo docierając do murów obronnych. Zawróciliśmy i następnego tapasa spróbowaliśmy na takim placyku.



Jednak był trochę dziwny taka kaszka z kawałkami chorizo i czegoś tam jeszcze - zdcydowanie na razie najsłabszy.



Słońce już prawie zachodziło a gawiedź zbierała się na tarasach z dogodnym widokiem. Wraz z innymi podziwialiśmy podświetloną Alhambrę i rozległy widok na miasto.




WWW